niedziela, 17 lipca 2016

spoza elipsy

wesół w każdą pogodę. taki napis wyrył kapitan call na kawałku drewna służącego za nagrobek jednemu z kompanów, wspaniałe podsumowanie życia. nawet bym się zaśmiał z tego nagłego wspomnienia, ale leżę niewygodnie na brzuchu a chirurg grzebie mi skalpelem w łopatce. nie czuję bólu, tylko mocne szarpnięcia i dziwne uczucie wykrawania, przed oczami staje mi moja babcia rozbierająca kurę na niedzielny rosół. to wykrawanie najbardziej kojarzy mi się z nagle przyśpieszającymi ruchami wielkiego noża, kiedy jakaś część tuszki nie chciała się odłączyć, na przykład z powodu chrzęści. tylko tego charakterystycznego syku tnącego ostrza nie słychać, skalpel jest za mały. chwilę konwersujemy, tak jak przypuszczałem mój przypadek sprawia trochę kłopotów, podobnie jak podczas biopsji gdy okazał się być zbyt twardy dla igły.
rozstanie jest jednak nieuniknione, zimna stal zwycięża i moment później oglądam pływającą w słoiczku małą grudkę tkanki, na temat której mam już w papierach trochę groźnie brzmiącej łaciny, ale ciągle bez ostatecznego rozpoznania. wychodząc, po raz pierwszy w życiu, sam podaję rękę panu doktorowi, podtrzymajmy tą intymną więź.
jakiś czas później, czy może to było wcześniej, prawie na pewno w innym mieście, przez brudną szybę widzę dwie mewy, pikują z rwanymi jękami atakując coś na ziemi. na zabetonowanym kawałku podwórza z szeroko rozpostartymi skrzydłami stoi trzecia mewa i średniej wielkości pies, wesoło merdający ogonem. przygląda się jej z zaciekawieniem i chyba nawet nie ma złych zamiarów, chce ją po prostu obwąchać. sytuacja trwa chwilę a wynik ewentualnego starcia jest niepewny. w końcu jakiś facet woła psa, który niechętnie odchodzi, te dwie mewy odlatują a trzecia odbiega w stronę bramy, ale jest za duża by się przecisnąć między prętami. biega tylko nerwowo, od lewej do prawej strony, wydając trzeszczące dźwięki.
czuć nadchodzącą śmierć.
ktoś, kto do tej pory śnił mi się jako przyjaciel, teraz po raz pierwszy pojawia się jako wróg, czarnobiała postać w kolorowym i skrzącym się światłem śnie. trochę jak buka z muminków, tylko zamiast mrozem atakuje monochromatycznym, falującym mrokiem.
niech i tak będzie.

Brak komentarzy: