zabiłem kiedyś gołębia. ale nie specjalnie, ze złośliwości, tylko niechcący.
cały czas mam zresztą wrażenie, że było to samobójstwo.
szedłem do pracy. zwykłym, ślamazarnym krokiem człowieka niecierpiącego swojej pracy. i zobaczyłem, że ucieka mi autobus. nawet się trochę ucieszyłem, chociaż to była zima i wiedziałem, że będę marzł, długo czekając na następny. zamiast biec, wyjąłem telefon, żeby sprawdzić godzinę, bo zdawało mi się, że przyjechał trochę za wcześnie i podnosiła mnie na duchu świadomość, że będę mógł przynajmniej przeklinać swój los.
nagle coś dość nieprzyjemnie chrupnęło mi pod stopą.
pewnie jakiś patyczek, pomyślałem, chociaż żaden tam wcześniej nie leżał. i w ogóle nie brzmiało to jak patyczek.
no i patyczki nie mają piór i nie trzęsą się w agonii kiedy znajdujesz ich głowę pod swoim butem.
cholerny gołąb!
uciekłem stamtąd, zwłaszcza, że szła za mną jakaś starucha i musiałbym się tłumaczyć, że nie jestem zbrodniarzem.
kiedy
już ochłonąłem, zrozumiałem, że ten gołąb wyszedł z chaszczy po mojej
lewej stronie i umieścił się pod moją prawą stopą. ciężko uwierzyć, że
zrobił to przypadkowo.
czy wielu jest ludzi, którzy mogą patrząc w lustro powiedzieć do siebie: rozdeptałem ptaka?
czy wielu jest ludzi, którzy mogą patrząc w lustro powiedzieć do siebie: rozdeptałem ptaka?
prawie
zawsze kiedy o tym myślę, przypomina mi się jeszcze jedna historia.
odwiedzałem kolegę w śródmieściu, długą, ciemną bramą wchodzi się na
szare, betonowe podwórko studnię. i na chwilę, zanim skręciłem z ulicy w
bramę, wyjechał z niej samochód. a w bramie, po kilku krokach,
zobaczyłem rozjechanego gołębia. obok leżało jego jeszcze bijące serce.
może być tak, że w ogóle myślę o tym
zbyt często. bo gdy ostatnio szedłem do pracy (czemu takie historie
zwykle zdarzają się w drodze do pracy?) zobaczyłem gołębia siedzącego na
środkowym pasie jezdni. wyglądał całkiem młodo, był lekko brązowawy, stał bokiem do świateł spod których zaraz miały ruszyć samochody, ale patrzył całkowicie w inną stronę. w ogóle nie próbował uciekać gdy w wybuchu pierza potrąciło go pierwsze auto.
rozważania o naturze miejskich zwierząt na przykładzie gołębi:
Nazywanie ich granicznymi ma wskazywać na pośredni status – pomiędzy zwierzętami tzw. dzikimi a udomowionymi. To bardzo zróżnicowana grupa, jednak można mówić o dwóch kluczowych wspólnych cechach. Po pierwsze, nie istnieje inne miejsce, do którego należą jako jednostki. Według Donaldson i Kymlicki odbiera to ludziom prawo do wykluczenia ich ze wspólnoty. Po drugie, nie spełniają warunków potrzebnych do funkcjonowania jako jej obywatele.http://www.krytykapolityczna.pl/artykuly/opinie/20150917/gzyra-cudzoziemcy-bez-ziemi
Zwierzęta graniczne to zarówno te, które klasyfikowane są jako szkodniki, jak i te, których obecność ludzie akceptują, a czasem celebrują. „Postawy ludzkie wobec zwierząt granicznych są często nacechowane intensywnością, ale rzadko są proste i konsekwentne” – piszą autorzy Zoopolis.