środa, 21 października 2015

oby tylko nie zboczyć ze ścieżki rustina cohle'a

- ból jest dobry, bo znosząc go uczymy się znosić jeszcze więcej bólu. - tak mawiał ten koleś, przesiadujący na ławeczce w parku. miał długie, zmierzwione i brudne, siwe włosy, niechlujną brodę i stary, powycierany skórzany płaszcz. nie wiem, czy brał na poważnie to co mówił, bo zawsze gdy go widziałem był zalany. unikał co prawda towarzystwa zwykłych meneli, którzy chyba też nie chcieli mieć z nim nic wspólnego. woleli swoje, bardziej tradycyjne, tematy gdy obalali w krzakach bzu za śmietnikami tanie wina i browary.

on sam nie opowiadał wiele o sobie, w zasadzie wcale, a ja byłem nowy na tym osiedlu. na klatce schodowej usłyszałem tylko kiedyś, że był malarzem, ponoć całkiem znanym. sprawdziłem to sobie, znalazłem nawet stronę w necie i biogram napisany przez jakiegoś krytyka. miałem akurat dużo czasu, bo zwolnili mnie z pracy, więc czasem dosiadałem się do niego i chwilę rozmawialiśmy, patrząc na stada szpaków, które wieczorami przylatywały przenocować na wysokich drzewach. to była jesień i szykowały się do odlotu.

- pamiętam jak potrzebowałem kiedyś tylko chwili uwagi od jednej dziewczyny, która pisała smutne wiersze. ona nie mogła dać mi niczego innego i niczego innego nigdy od niej nie chciałem. ale okazało się, że tego też dla mnie nie miała. - bełkotał któregoś wieczora bez składu, bardziej pijany niż zwykle, a w jego oczach migotał dziwny poblask. nie bardzo mnie to interesowało, są przecież setki takich historii. poczułem złość i znudzenie, chciałem odejść ale on uczepił się mojego ramienia.

- ból jest dobry, bo znosząc go uczymy się znosić jeszcze więcej bólu. a jeśli czegoś możemy być pewni, to że bólu nie zabraknie dla nikogo. - powtarzał natarczywie, potrząsając moją ręką, a ja powiedziałem, że idę do domu bo jutro mam ważną rozmowę kwalifikacyjną.

to wszystko co mówił o bólu było chyba jednak kłamstwem, bo o poranku znaleziono go, w błękitnych błyskach świateł policyjnego radiowozu, wiszącego za śmietnikami. czasem chodziłem jeszcze tamtędy patrząc na kwitnący bez, bo tutaj śmietniki obsadza się bzami, wyrastający z pomiędzy porozbijanych płyt chodnikowych. ptaki przestały już przylatywać, straszone petardami zrozumiały, że przeszkadzają odpoczywać po pracy. zresztą potem ja także wyniosłem się do lepszej dzielnicy i zostałem zimnym skurwysynem bez serca.

Brak komentarzy: